środa, 26 lutego 2014

Chapter 1

JUSTIN.


Skończyłem swojego papierosa ostatnim buchem i rzuciłem go na ziemię, rozdeptując grubszy koniec, spodem mojego buta. Wsunąłem ręce do swoich kieszeni dżinsowych spodni i kontynuowałem dumne kroczenie w dół ciemnej, upiornej ulicy. Powietrze było gęste i wilgotne, a moje Vansy od czasu do czasu wpadały w małe kałuże, spowodowane opadami, które wcześniej miały miejsce. Sprawdziłem godzinę na moim iPhonie: 23:25. 



Ryan jest mi coś winny za pożyczenie mu mojego samochodu dziś wieczorem. 

Ry to mój przyjaciel, który rozbił nieodpowiedzialne swój pojazd w zeszłym tygodniu, więc teraz cały czas pożycza mój.  Wszedłem do domu i skierowałem się na górę, aby wziąć prysznic. Po tym, jak skończyłem, wyjąłem mój telefon żeby zadzwonić do niego i chłopaków. Nie było ich całą noc. Przyłożyłem telefon do ucha, gotowy wyłożyć im porządne kazanie. Po kilku sygnałach, Ryan wreszcie podniósł słuchawkę.


- Co tam? – jego głos wydobył się z głośnika.

- Gdzie do cholery jesteście? - Warknąłem.


Usłyszałem, jak wypuścił zdławiony chichot.



- Stary, wyluzuj, będziemy w domu za pół godziny. 

- Chcę swojego samochodu! To jest ostatnia z twoich małych przejażdżek moim autem.


Mam dość chodzenia z miejsca na miejsce na nogach, gdy mam swój własny samochód.  Jednak niektórzy idioci decydują się wziąć go i robić z nim co tylko chcą, każdej nocy. Więcej to się już nie powtórzy.



- Justin, uspokój się. Jesteśmy w trakcie szukania dla Ciebie urodzinowej niespodzianki. Nie można zapomnieć o twoich dziewiętnastych urodzinach, co!? 



Przewróciłem oczami.



- Mówiłem ci, że nie chcę nic! Wszystko czego chcę w tej chwili to mój samochód stojący na moim podjeździe w przeciągu pół godziny. Inaczej będziesz musiał znaleźć inne miejsca do życia - zagroziłem.



Ryan roześmiał się, jakbym wcale nie był poważny.



- Tak, tak, do zobaczenia wkrótce.



 Zakończyłem rozmowę i prychnąłem. Wróciłem na dół, aby popracować nad swoimi planami oraz planami naszej kolejnej zbrodni, gdy natknąłem się na mały tort w kuchni. Był on czekoladowy z również czekoladowym lukrem. Na środku widniał napis "Wszystkiego najlepszego Justin" w kolorze czerwonym.



Westchnąłem, po czym wsadziłem palec w ciasto, następnie zlizując z niego lukier. To rzeczywiście nie było takie złe. Podszedłem do kanapy i przerzucałem kanały telewizyjne szukając czegoś interesującego, aby zabić trochę zbędnego czasu.



LUCKY.



- Lucky! Obiad. - powiedziała Kathryne.



Skinęłam głową, uśmiechając się. Wyszłam z mojego łóżka, odkładając  książkę na miejsce i spuściłam moje znoszone rękawy. Skierowałam się do długiego korytarza, następnie schodząc po zniszczonych schodach, po czym weszłam do dużej kuchni. Wszystkie pozostałe sieroty tłoczyły się w niej jak mrówki w ogromnym, pozbawionym miłości, mrowisku. Gdy każdy dostał kawałek pizzy, podeszłam do pudełka, aby wziąć swój, ale było ono już zupełnie puste. Nie było nawet jednego plasterka pepperoni. Westchnęłam i usiadłam na jednym z taboretów przy kuchennej wysepce.



Westchnęłam po raz kolejny, gdy mój żołądek zawarczał z głodu. Stało się to już trzeci raz z rzędu. 

I tak mam już dwadzieścia kilo niedowagi, więc co to za różnica, jeśli dojdzie jeszcze kilka. Nie ma po prostu wystarczająco dużo pieniędzy, aby kupić wystarczającą ilość żywności dla wszystkich sierot. W pełni to rozumiałam.
Wyszłam z kuchni i zobaczyłam jak pozostali przygotowują się do oglądania filmu.


Kathryne podeszła do mnie niespodziewanie i wręczyła mi dużą torbę śmieci.



- Lucky, możesz proszę wziąć to za mnie, kochanie?

 Uśmiechnęłam się lekko- oczywiście - odpowiedziałam.


Wyszłam przez główne drzwi i ruszyłam w dół długim podjazdem w kierunku śmietników. Nieco zimnego powietrza uderzyło w moją delikatną skórę. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż mojego całego ciała.



Podskoczyłam kiedy usłyszałem trzask gałązki. Mój oddech stał się szybszy, a w gardle pojawiła się wielka gula. W końcu zawołałam – HALOOO..! – Ostrożności nigdy za wiele- pomyślałam.



Odwróciłam się i wtedy poczułam na swoich ustach czyjąś rękę i drugą kończynę górną napastnika, owijającą się wokół moich ramion i brzucha. Od razu wpadłam w panikę.

Zaczęłam uderzać histerycznie w osobę owiniętą wokół ramion i próbowałam nawet krzyczeć, ale z ręką na ustach, niestety wyszedł tylko przytłumiony dźwięk.


Zatopiłam zęby w dłoni człowieka, a on syknął i zdjął rękę z moich ust. Odwróciłam się i spojrzałam na mojego porywacza. Miał na sobie czarną kominiarkę. Jaki banał.



Rzuciłam się biegiem z powrotem w górę podjazdu, prowadzącego do Domu dziecka tyle że, ten facet był zbyt szybki dla mnie. Poczułam, jak mnie łapie.


-Pomocy! Niech ktoś po...



Zanim zdążyłam skończyć, moje ciało zostało podniesione i zostałam wrzucona na tyły furgonetki.



- NIE! - krzyczałam, przyciskając moje dłonie do pokrytego z zimna parą, okna.

- PROSZĘ MI POMÓC!


Nagle zostałam uderzona w tył głowy z buta. Bolało.



- Zamknij się! – Krzyknął inny facet.


W samochodzie było ogółem czterech mężczyzn. Jeden facet jechał, jeden był na miejscu pasażera, a pozostali dwaj byli z tyłu, trzymając mnie na dole, unieruchomioną. Jeden z nich trzymał moje nadgarstki nad głową, podczas gdy drugi przytrzymywał moje kostki. Facet w fotelu pasażera spojrzał na mnie, a ja zauważyłem na jego twarzy cwany uśmieszek. Zaśmiał się głośno.



- Justin ją pokocha. - powiedział, wciąż patrząc na mnie.



Kim jest Justin?



Facet prowadzący furgonetkę, przemówił.



- Musimy jeszcze napiętnować nasz towar, zanim mu ją oddamy. – mówił poważnie patrząc przed siebie, prosto na drogę.



Co? Napiętnować mnie?!



-Oh tak, musimy. – Facet, który trzymał nadgarstki powiedział - zróbmy to teraz.



Pokręciłem szybko głową - Nie! Puść mnie, proszę!



Wszyscy jednak ignorowali moje nieustanne krzyki i błagania. Facet w fotelu pasażera, wyciągnął coś spod siedzenia. Poczułam szmatkę lub jakąś tkaninę przyłożoną do ich ust, a następnie czyjaś ręka zacisnęła na nich, abym nie mogła zrobić żadnego hałasu.



Wierciłam się, ale dwóch facetów przytrzymało mnie stanowczo. Facet z miejsca dla pasażera przeskoczył fotel i zabrał przedmiot przypominający kij, który płonął jaskrawymi kolorami czerwieni i pomarańczy. Musiał być bardzo rozgrzany.



- To nie będzie bolało, kochanie. - powiedział fałszywie.



Uśmiechnął się złośliwie, gdy podnosił moją obdartą koszulę, by odsłonić trochę prawej kości biodrowej. Próbowałam jeszcze raz krzyknąć, ale tym razem również moje usta nie wydały żadnego hałasu. Wziął kij i przycisnął go tuż powyżej kości. Krzyknęłam z bólu gdy drążek przypalił moje obolałe ciało.



Dwóch gości wciąż mnie trzymało, a jeden z pozostałych wciąż trzymał kij przyparty mocno do mojej skóry.



Gdy już skończył, słone łzy bólu, zaczęły błyskawicznie przykrywać moją twarz i rękę napastnika, która przykrywała moje usta. Na moim biodrze rozproszyło się mrowienie i bolesne uczucie.



- Jak to wygląda, chłopaki? - Zapytał młody mężczyzna, uśmiechając się złośliwie.




Wszyscy spojrzeli na moje biodro, po czym roześmiali się jednocześnie.



Zaczęłam cicho szlochać. Co ja kiedykolwiek komuś zrobiłam, aby zasłużyć na ten rodzaj tortur?



- Chcesz spojrzeć, księżniczko? - Zapytał chłopak.



A mam jakiś wybór?



Jeden z gości chwycił za rękę mężczyznę, który zasłaniał moje usta, strącił przyłożoną do nich tkaninę, i posadził mnie tak, żebym mogła zobaczyć ich dzieło.



Na moim biodrze, widniały litery "JB". Zostały napiętnowane na stałe wbrew mojej woli. Litery były czerwone od spalonego ciała, a skóra otaczająca je była podrażniona, przez co miała jasno różowy kolor. To było jak tatuaż.




Świeża partia łez wymknęła się z moich oczu, a szloch wypełnił usta. Ból w biodrze był nie do zniesienia.



- Inicjały oznaczają nazwę Twojego nowego właściciela. - Facet, który mnie piętnował, stwierdził.



Mój nowy właściciel?!



- Teraz musimy ją ubrać. - facet trzymający kostki, uśmiechnął się złośliwie.



Wyciągnął coś z bagażnika, który był dostępny z tylnego siedzenia. To była malutka sukienka. Walczyłam z nimi, ale to nie miało sensu.



Byłam małą dziewczynką, która próbuje walczyć z trzema młodymi mężczyznami.


Słychać było dźwięk dartego materiału, kiedy moje ubrania były usuwane z mojego ciała i rzucane gdzieś w samochodzie. Łzy szybko spływały mi po twarzy.

 Nawet nie wiecie jak bardzo czułam się naruszona i zakłopotana, kiedy leżałam tam tylko w staniku i figach, gdy czterech mężczyzn patrzyło prosto na mnie.


Zwinęłam się, gdy jeden napastnik wsunął małą sukienkę, na moje małe ciało.



- P-Proszę pozwólcie m-mi odejść. - Wydusiłam przez mój szloch, a następnie czkawkę.



Byłam bardzo blisko do hiperwentylacji. Śmiech wybuchł prosto z ust chłopaków, podczas jazdy do Bóg wie jakiego miejsca.

* * * * * * * * * *


No więc macie pierwszy rozdział.
Starałam się go przetłumaczyć najlepiej, jak tylko mogłam. Może mi się wydaje, ale autorka chyba trochę lakonicznie piszę, prawda?
Mimo wszystko, gratuluję jej pomysłów. Fabuła jest naprawdę dobra. ;)
Notki będą dodawane co dwa, ewentualnie trzy tygodnie, dlatego, że autorka napisała jak na razie tylko kilka rozdziałów i nie chcę jak na razie jej dogonić. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie.

CZYTASZ ? - SKOMENTUJ !

Wystarczy nawet jedno słowo, ale proszę was. Jeśli przeczytacie, skomentujcie. Chcę zobaczyć czy to moje tłumaczenie będzie miało jakiś sens. To naprawdę pochłania mnóstwo czasu i wkładam w to dużo pracy.

A tu macie bohaterów:

Characters

Jakieś pytania ? Zapraszam na aska lub twittera.

See You soon ! ;)