sobota, 14 czerwca 2014

Chapter 8

Justin.

Śmiałem się, kiedy oddalałem się od drzwi. Chciałem tylko napędzić Lucky stracha. Zamknęła się w mojej sypialni, ale jestem pewien, że w końcu wyjdzie, bo przecież musi coś jeść, czy skorzystać czasami z łazienki. Z resztą ma klaustrofobię. I nic nie może na to poradzić.

Przebiegłem dłonią po moich włosach, idąc korytarzem i schodząc na dół po schodach. Godziny mijały, kiedy oglądałem z chłopakami telewizję, a Lucky wciąż jeszcze nie wyszła ze swojego pokoju. Nie martwiłem się o to do czasu, kiedy wybiła godzina dziesiąta w nocy. Wtedy postanowiłem pójść sprawdzić na górę co się z nią dzieje.

Otworzyłem drzwi do sypialni, ale nigdzie nie widziałem Lucky. Zmarszczyłem brwi. Czy ona wciąż siedzi w szafie? Przekręciłem klamkę, ale drzwi wciąż były zablokowane. Zapukałem do nich.

- Lucky! - zawołałem. - Nadszedł czas, abyś w końcu stamtąd wyszła. Nie zamierzam cię skrzywdzić.

Prychnąłem, gdy nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.

- Lucky! - krzyknąłem odrobinę głośniej.

Pokręciłem głową, przebiegając ręką po włosach, chwyciłem wsuwkę, leżącą na podłodze i zacząłem sprawnie grzebać w zamku. Jeśli chodzi o to, jestem w tym mistrzem. Kiedy usłyszałem ciche kliknięcie, uśmiechnąłem się zwycięsko.

Odwróciłem pokrętło i spróbowałem otworzyć drzwi, ale niestety były zablokowane krzesłem. Prychnąłem gniewnie i pchnąłem drzwi z ogromną siłą, przez co krzesło niespodziewanie przeleciało przez pokój.*

Usłyszałem cichy skowyt. Lucky zwinęła się w kłębek w kącie, a jej bezbarwne łzy zaczęły spływać po policzkach.

- Co do kurwy, Lucky? - warknąłem.

- J-ja... - próbowała coś z siebie wydusić, ale zakrztusiła się.

- Co się stało?

- J-ja nie m-mogłam się stąd w-wydostać... - wyjąkała. - B-byłam z-zamknięta tu p-przez kilka godzin!

Przewróciłem oczami.

- To tylko i wyłącznie twoja wina. Po zablokowaniu ich od wewnątrz, nie można odblokować ich od środka. To bardzo stare drzwi, głupia.

- Nie jestem głupia. - zmarszczyła brwi dziecinnie. - Próbowałam walić w drzwi, a-ale ty nie przyszedłeś!

- Nie słyszałem. - powiedziałem po prostu.

Wyszedłem stamtąd i wróciłem na korytarz, aby zejść na dół. Usłyszałem jak jej malutkie stopy podążają za mną.

- Dlaczego jesteś taki podły? - krzyknęła.

Zatrzymałem się w połowie drogi i odwróciłem.

- Będziesz musiała bardziej się postarać, jeśli chcesz zranić moje uczucia, kochanie. - powiedziałem.

Odwracając się ponownie, szedłem na dół. Jednak kolejny raz usłyszałem za mną jej kroki, więc obróciłem się i pchnąłem ją na ścianę. Moje oczy rozszerzyły się w chwili, gdy zdałem sobie sprawę, że to nie ona stoi przede mną. To był Jason.

- Stary, co do cholery?

Przeleciałem nerwowo dłonią po włosach.

- Jaki masz problem? - zapytał.

- Myślałem, że jesteś kimś innym, wyluzuj.

Przewrócił oczami, zanim znowu zaczął mówić.

- Słuchaj, człowieku, potrzebuję twojej pomocy. Austin i jego gang coś planują. Jak na razie Bruce ma na nich oko. - mówił Jason.

- Byłoby lepiej, gdybyś wiedział co oni planują. - mówiłem niemym tonem.

Jason prychnął. - Skąd ja to mam do cholery niby wiedzieć? Wszystko co Bruce mi powiedział to to, że widział jak odbierają wiele rodzaju broni i sprzętu.

- Jason, jeśli zdobędziesz więcej informacji, to wtedy do mnie wróć. Jak na razie nie martwię się tym za bardzo. - powiedziałem z sarkazmem w głosie.

Poklepałem go po ramieniu, zanim znowu ruszyłem.

- Nie mów później, że nie ostrzegałem! - zawołał.

Przewróciłem oczami. Kogo obchodzi to, że otrzymali nową broń i sprzęt? To całkiem normalna rzecz dla gangu. Kretyn.

Tej nocy, skończyłem z piwem na kanapie, oglądając telewizję. Nie dostrzegłem żadnego powodu, żeby Lucky nazwała mnie podłym. Z resztą, nie dbałem o to. Cieszyłem się, że w końcu mogłem odpocząć od tej dziewczyny.
Zawsze kurwa płacze i chce wrócić do domu. Głupia suka.

Po raz ostatni wziąłem łyk piwa, przed odstawieniem pustej butelki na stolik. Właśnie wtedy mój telefon zadzwonił. Spojrzałem na wyświetlacz. Bruce.
Przewróciłem oczami, zanim go odebrałem, wiedząc co zamierza mi powiedzieć.

- Halo?

- Justin. - powiedział Bruce.

- Co się dzieje?

- Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił.

- Co? - Westchnąłem.

- Więc "The Rippers" robią wokół siebie jakiś zamęt i potrzebuję twojej pomocy.

- Bruce, nie mam na to czasu. Jason już...

- Justin, posłuchaj mnie. Austin wybiera się po twoją dziewczynę. - powiedział.

Obudziłem się trochę, kiedy o niej wspomniał.

- Co?! - splunąłem.

- Mam szpiega, który ich podgląda i podsłuchuje, więc... Lepiej żebyś miał na nią oko.

- Czekaj, czekaj. Skąd ty w ogóle wiesz o Lucky? - mówiłem ciszej, w razie gdyby postanowiła mnie podsłuchiwać. Nigdy nic nie wiadomo co jej przyjdzie do głowy.

- Stary, zachowujesz się jak Jason i chłopaki, nie mówiąc mi niczego. - odpowiedział.

- Ale skąd wiesz, że ten twój szpieg nie wciska ci kitu? Mógł kłamać po to, żeby nas zdenerwować. A zwłaszcza mnie. - powiedziałem.

- Justin, jestem całkiem pewien, że nie wciska nam żadnych bzdur, ponieważ to jest mój brat. - Bruce warknął.

Mógłbym powiedzieć, że powoli traci do mnie cierpliwość.

- Cokolwiek, człowieku. Informuj mnie. Zadzwoń jeśli tylko zdobędziesz nowe informacje. - powiedziałem jeszcze przed tym jak się rozłączyłem.

Otarłem dłonią moją twarz, wzdychając.

Obróciłem swoją głowę w drugą stronę, słysząc skowyt. Lucky stała tam ze smutnym i zmęczonym wyrazem twarzy.

- Lucky, jest prawie pierwsza nad ranem. Co ty tu jeszcze robisz? - zapytałem.

- Nie mogę spać. - jęknęła.

Westchnąłem. Miała na sobie jedną z moich koszul, która oczywiście była na nią o wiele za duża, bo sięgała niemal do kolan.

- Mogę usiąść z tobą? - zapytała nieśmiało.

Jęknąłem w myślach.

- Lucky...

- Proszę?

Przewróciłem oczami i skinąłem palcem wskazującym, aby się zbliżyła. Podeszła, po czym usiadła obok mnie.

- Jesteś tutaj coraz mniej skrępowana. Myślę, że zapominasz, że cię porwałem. - powiedziałem.

Spojrzała w dół.

- Cóż, jesteś dla mnie czasem miły...

- Jeszcze kilka godzin temu, uważałaś, że jestem dla ciebie podły. - odpowiedziałem.

- Byłam wściekła. - wymamrotała.

Owinęła swoje kościste ramiona wokół mojego brzucha, podczas gdy głowę ułożyła na mojej piersi.

- Lucky...

Jęknęła. Westchnąłem i pozwoliłem jej zostać w takiej pozycji. Pewnie czuje się samotna, gdyż była tu uwięziona cały dzień i potrzebuje kogoś, kto byłby przy niej. 


- Co robimy jutro? - wymamrotała.

Wzruszyłem ramionami.

- Justin, możemy po prostu wyjść na...

- Nie.

- Ale Justin...

- Nie.

Odsunęła się i spojrzała na mnie gniewnie. W rzeczywistości to było bardzo urocze.

- Dlaczego? - jęknęła jak dziecko.

Prychnąłem i przejechałem dłonią po włosach.

- Lucky, jesteś...

- Chcę po prostu gdzieś wyjść, albo coś porobić!

Wstała i spojrzała na mnie.

- Mam dość siedzenia w tym nudnym domu przez cały dzień! Wyssałeś ze mnie życie. - wyjaśniła. - Jesteś strasznie samolubny i denerwujący! Nie mogę uwierzyć, że mam tu zostać, kurwa.

Wstałem i teraz ja byłem tym, który patrzy z góry. Z wściekłości mogłem poczuć parę wydobywającą się z moich uszu. Patrzyła na mnie bezsilnie, bo wiedziała, że teraz ja przejmuję kontrolę.

- Cieszysz się, że wydusiłaś to z siebie? - warknąłem.

Złapałem jej twarz brutalnie moją ręką.

- Masz szczęście, że nie przerzuciłem cię natychmiast przez moje kolano.** - splunąłem.

Zauważyłem, że jej twarz robi się czerwona. Walczyła, próbując wyrwać podbródek z mojego uścisku, ale nie pozwoliłem jej odejść tak łatwo.

- Następnym razem, gdy ponownie będziesz zachowywać się w ten sposób, nie zawaham się. I jeśli kiedykolwiek choćby pomyślisz o używaniu wulgaryzmów, sprawię, że pożałujesz, że w ogóle się urodziłaś. Czy wyraziłem się jasno? - warknąłem, patrząc w jej przestraszone oczy. 

Kiedy nie odpowiedziała, wzmocniłem uścisk i podniosłem głos, tym razem mówiąc do niej jakby była głupia. 

- Czy. Wyraziłem. Się. Jasno? 

Ze zwiększoną siła, wyrwała swoją twarz z moich rąk i krzyknęła.

- Tak!

Spojrzała na mnie i pchnęła moją klatkę piersiową swoimi malutkimi dłońmi. Prawie się roześmiałem z jej nieudanej próby pchnięcia mnie, bo w rzeczywistości nie poruszyłem się nawet o centymetr. 

- Nienawidzę cię! - zaczęła płakać, a następnie w histerii pobiegła na górę. 

- Ja czuję to samo, kochanie. - mruknąłem do siebie. 

Ale ona nie miała pojęcia, że poczułem coś kompletnie przeciwnego. 



* Możliwe, że zbyt dosłownie to przetłumaczyłam.
** Chodzi o to, że ona ma szczęście, że jej nie uderzył. Mniej więcej. 

______________________________________

No i jest rozdział. W zasadzie to nie wiem dlaczego dodaję go tak wcześnie. Rozdział miał pojawić się najwcześniej w niedzielę, tak jak pisałam na asku. No ale coś mnie natchnęło i postanowiłam przetłumaczyć dla was ten rozdział. Co prawda, zajęło mi to prawie cały dzień, ale jestem w sumie szczęśliwa z tego powodu. 
Jednakże skutkiem tego, że poświęciłam czas, który przeznaczony miałam na inne tłumaczenie, jest to, że na Cabin Fever właśnie, dodam z opóźnieniem. Taka jakby zamiana miejsc. 
A tak poza tym to mam taką wenę, że postanowiłam zacząć pisać swoje opowiadanie(kiedyś już o tym wspominałam). Jak na razie piszę na komputerze, i jak będę miała kilka rozdziałów naprzód, to zacznę publikować tą historię. Będzie to coś z fantastyki. Oczywiście nie obędzie się bez Justina. Mam nadzieję, że kogoś to zaciekawi. 

Trochę się działo w tym rozdziale, prawda? Nasza głupiutka Lucky zamknęła się w szafie i nie potrafiła z niej wyjść. Na szczęście zjawił się rycerz ze wsuwką i ją uratował. Niestety jednak, jak zwykle między nimi musiało dojść do jakiegoś spięcia. Jak myślicie, jak będzie między nimi w kolejnym rozdziale? :)

Mam do was prośbę. Skomentujcie ten rozdział chociażby zwykłą kropką, jeśli nie wiecie co napisać. Chcę zobaczyć ile osób czyta to tłumaczenie. Pod ostatnim rozdziałem było o wiele mniej komentarzy niż pod jeszcze wcześniejszym. Zaniepokoiło mnie to trochę. Tak więc...

CZYTASZ? - SKOMENTUJ!

Niepokoi mnie również to, że autorka opowiadania, nie dodaje nic nowego od czterech miesięcy. Nie ma z nią teraz za bardzo kontaktu, bo rzadko kiedy odpowiada. Obawiam się najgorszego...

No nic. Jak na razie przed nami jeszcze kilka rozdziałów. Do następnego! <3


EDIT.

Usunięci z listy informowanych:

@onlydabrowska

@karolinas96

wtorek, 3 czerwca 2014

Chapter 7

Rzucałam się, gdy Justin położył się na mnie, patrząc w moje lodowato niebieskie oczy. Starałam się przełknąć gulę w gardle, jednocześnie czując łzy napływające mi do oczu. Justin przysunął swoją twarz niebezpiecznie blisko mojej, tak że nasze nosy prawie się stykały. Wyszeptał nisko:  -Dobranoc kochanie.

Patrzyłam jak wstaje i opuszcza pokój. Mój oddech był  przyśpieszony, gdy próbowałam przeanalizować co właśnie się stało. On nie chce mnie zgwałcić?  Dlaczego miałby zastraszać mnie w ten sposób?

W środku modliłam się do Boga i cały czas Mu dziękowałam. Uregulowałam swój oddech i skryłam się pod kołdrą. Nie wiem jak, ale udało mi się zapaść w głęboki sen.

***

Gdy się obudziłam, pokój zalany był ciemnością. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na zegar stojący na biurku za mną.  Druga czterdzieści siedem nad ranem.

Westchnęłam. Poczułam ból w gardle podczas przełykania śliny. Może to oznaczać tylko jedno. Zaczynałam chorować. Za każdym razem, gdy budziłam się z bólem gardła, wiedziałam już, że złapało mnie przeziębienie. Miałam wrażenie, że wszystko dookoła się rozpada, ponieważ chorowanie było jedną z tych  rzeczy, których nienawidziłam najbardziej.

Opuściłam pokój na palcach i zeszłam po schodach. Wkradłam się do kuchni aby przygotować sobie coś do picia. Wzięłam szklankę i napełniłam ją zimną jak lód wodą aby złagodzić ból gardła. Gdy odwróciłam się żeby wrócić na górę, uderzyłam w coś twardego.  Upuściłam szklankę a ona rozbiła się o podłogę. Skrzywiłam się, słysząc ten hałas.

Podniosłam wzrok i dostrzegłam chłopaka. Przypominał Justina. Miał jedynie inną fryzurę. Wydaje mi się, że ma na imię Jason. Przełknęłam ślinę i cofnęłam się od niego.

- Co my tutaj mamy? -  odezwał się.

Uśmiechnął się, podchodząc do mnie. Chciał mnie chwycić, ale odskoczyłam i uciekłam. Usłyszałam jego chichot.

- Wyluzuj, tylko się z tobą droczę – stwierdził.

Zmarszczyłam brwi.

- Chyba, że chcesz się trochę zabawić. – głupkowato się uśmiechnął, podchodząc bliżej.
Potrzęsłam gwałtownie głową. Znów się zaśmiał. Zaczął mnie denerwować odkąd śmieszyło go wszystko co robiłam. Westchnęłam i ruszyłam z powrotem w stronę schodów.

- Hej, zaczekaj! – zawołał.

Zatrzymałam się i odwróciłam aby na niego spojrzeć.

- Nieważne – zawahał się.

Wywróciłam oczami i wróciłam na górę. Było ciemno i ledwo cokolwiek widziałam. Pokonywałam drogę po omacku szukając włącznika światła. Wtedy uderzyłam twarzą w coś twardego. Cofnęłam się z trudem łapiąc powietrze. Podniosłam wzrok i ujrzałam ciemną sylwetkę. Już chciałam krzyczeć, ale postać odezwała się.

- Ciii! To tylko ja.

Justin. Westchnęłam, poprawiając ręką włosy.

- Czy mógłbyś włączyć światło? – spytałam.
- Dlaczego? Nie lubisz ciemności? – dokuczał mi.

Poczułam jak jego ramiona oplatają moją talię. Zaczęłam go odpychać. Próbowałam z nim walczyć, ale on był tak silny. Po prostu się poddałam. Ściskał mnie w objęciach a jego usta błądziły po mojej szyi.

- Puść mnie! – piszczałam.
- Ciii…

Jego usta poruszały się niebezpiecznie blisko moich. Próbowałam odwrócić głowę w drugą stronę.

- Nie bądź taka – wyszeptał.

Wciąż się wierciłam. Sprawiał, że czułam to czego wcale nie chciałam czuć. Uśmiechnęłam się głupkowato, gdy kopnęłam go kolanem tam gdzie słońce nie dochodzi. Justin jęknął i natychmiast wypuścił mnie ze swojego uścisku. Schylił się aby złapać swoje obolałe krocze.

Wywróciłam oczami i odeszłam. W końcu znalazłam mój… Justina pokój. Wciąż słyszałam jego jęki z korytarza. Nie myślałam, że uderzę go tak mocno. Wtedy sobie coś uświadomiłam. Mam poważne kłopoty.

Jedna z jego zasad mówi, że nie mogę go ranić. A ja właśnie to zrobiłam. Oh, czeka mnie kara.

Spojrzałam na drzwi od pokoju. Zastawiłam je szafką aby Justin nie mógł wejść do środka. Uspokoiłam oddech i usiadłam na łóżku. Wtedy uświadomiłam sobie co się ze mną działo. Zostałam porwana. Byłam traktowana jak rzecz, jak własność. Nigdy nie wrócę do domu. Umrę.

W moich oczach pojawiły się łzy. Zamrugałam nie pozwalając im spłynąć po policzkach. Nie mogłam być słaba w tym momencie. Justin mógł wtargnąć do pokoju w każdej sekundzie. Nie mogłam pozwolić aby widział mnie tak kruchą. Będzie czuł satysfakcję zmuszając mnie do płaczu. Tak się nie stanie.

Naprawdę musiałam jakoś uciec. Nie miałam tylko pomysłu jak. Wstałam i zaczęłam grzebać w jego szafach i szufladach w poszukiwaniu jakiegoś telefonu. Niestety nigdzie nie było komórki, którą mogłabym zadzwonić po pomoc.
Przełknęłam ślinę słysząc głos Justina.

- Oh, Lucky.

Nie odzywałam się.

- Lepiej odmów swoje modlitwy, bo i tak oberwiesz – oznajmił groźnie.

Nerwowo chodziłam w kółko i postanowiłam schować się w szafce. Usłyszałam dźwięk naciskanej klamki. Trzęsłam się ze strachu. On zamierza tu jakoś wejść a ja oberwę. Zabije mnie. Zadrżałam słysząc jak Justin wściekle uderza w zamknięte drzwi.  Chciał złamać zamek.

Już nie żyję. Nagle zapanowała śmiertelna cisza. Żadnego naciskania klamki, uderzania w drzwi, żadnych głosów. Słyszałam tylko jak trzęsę się ze strachu. Poderwałam się na dźwięk szczęknięcia. Klamka. Złamał zamek.

Justin odblokował drzwi i popchnął je lekko odsuwając na bok szafkę. Znajdzie mnie. A to znaczy, że już nie żyję.  Żegnaj życie. Okropnie było cię poznać.

*************
Na początek wybaczcie za opóźnienie. Tak wyszło, że nie miałam jak wcześniej dodać. Więc nie wińcie o to LadyLorence. Następnym razem się poprawię. ;)

Przepraszam za błędy jeśli jakieś są.

Ciekawi co będzie dalej? Ja już nie mogę się doczekać!

A jeśli lubicie fantastykę to zapraszam tutaj ---> Life Guardian
(może LadyLorence wybaczy mi ten spam ;p) 

Ronnie